I wojna światowa była
tak wielka i straszna, że nikt, zdrowy psychicznie, a tym bardziej żaden z
narodów europejskich nie byłby w stanie pomyśleć o rozwiązywaniu jakichkolwiek
konfliktów poprzez siłę.
Boeing P-26 Peashooter |
To już nie chodziło
nawet o Ligę Narodów, która kontrolowała wszystkie sporne kwestie, czy też
traktat wersalski zapewniający ogólne bezpieczeństwo, dobro, pokój i inne
bzdety. Planiści i teoretycy wojenni przeanalizowali wydarzenia i działania w
latach 1914-18 i doszli do wniosku, że kolejna wojna zwyczajnie się nie opłaca,
poprzez wzrost kosztów uzbrojenia, technologii. Co doprowadzi do zaniku wojny,
jako takiej. W okresie przejściowym, gdyby jednak jakimś cudem miałoby
dojść do starcia, to będzie ono miało zdecydowanie nowy charakter wojny
błyskawicznej, w której nieliczne, (bo strasznie drogie) zmotoryzowane,
pancerne i wspierane lotnictwem armie będą tak działały, by jak najszybciej,
wyeliminować się wzajemnie i zając najbardziej strategiczne i najważniejsze
punkty- wszelkiego rodzaju centra władzy czy też komunikacji. Co za tym idzie,
ludność cywilna całkowicie nie odniosłaby skutków wojny. Coś na zasadzie: chłop
orał, młynarz mielił mąkę, a wrogi wóz bojowy przejeżdżałby obok. Czyli każdy
robiłby swoje, jak przystało na cywilizowane czasy.
Takiemu myśleniu,
odpowiadał kierunek rozwoju lotnictwa wojskowego. A dokładniej twierdzono iż
rozwijanie radykalnych nowych konstrukcji lotniczych nie ma sensu. Z
identycznych powodów, jakie wymieniłem wcześniej, no i w sumie…bo po co?
Dlaczego niby państwa miałby wydawać bajońskie sumy na rzeczy nie sprawdzone,
radykalne, nowe, na nieekonomiczne, czy też nierobiące pieniędzy- bo przecież
wojskowe, czyli na chwile. No a przecież o wojnie nikt nie myślał…
PZL P7 |
Skutek był taki, że
myślistwo wojskowe lat dwudziestych i trzydziestych niewiele odbiegało (no,
może za paroma wyjątkami) od tego z wielkiej wojny. Latało się na
dwupłatowcach, z licznymi naciągami, otwarta kabiną i stałym podwoziem. Ale nie
zapominajmy o wyjątkach, takich jak polski PZL P7 i 11, amerykański P-26 czy
też francuski Dewoitine D.27. Rajdy niemieckich sterowców i bombowców Gotha w I
wojnie światowej, nadal niczego nie nauczyły Brytyjczyków którzy nadal
gnuśnieli w swoim „splendid isolation” i w 1931 roku wypuścili kolejny
szmaciany dwupłat. Najpierw Hawker Fury, dwa lata później Gloster Guntlera a
jeszcze rok po nim Gloster Gladiatora.
I-16 |
Początkowo, w latach
trzydziestych, Zachód nadal spokojnie spał pod pierzynką wizji o wiecznym
pokoju a producenci szukali zamówień na samoloty
daleko z granicą. Niemcy nadal udawały że robią szybkie samoloty pasażerskie i
kurierskie( He 70 i 111, Do 17, Ju 86, BF 109). Jedynie na całą sytuacje
trzeźwo patrzyli towarzysze sowieccy. Gdzie „Wojenno-Wazdusznyje Sily” nie
bacząc na ograniczenia ekonomiczne, wypuściły hipernowoczesny, ale nadal
drewniany I-16.
Wyżej wspomniany,
wyjątek pochodzący z ameryki nie powstał jednak z inicjatywy sił zbrojnych.
Amerykańskie myślenie w żadnym stopniu nie różniło się od tego europejskiego
a dodatkowo wpływała na to jeszcze izolacja geograficzna Nowego Świata, przez
co amerykańscy politycy, czuli się dość…beztrosko. Izolacjonizm najbardziej
można u nich zauważyć w doktrynie niezwykle barwnego malowania myśliwców i
innych samolotów wojskowych. Jednak armia nie była taka głupia, i w czasie
manewrów wojskowych malowała swoje maszyny w bardzo przekonywujące kamuflaże.
Po ćwiczeniach technicy łatwo zmywali rozpuszczalne farby w wodzie i
lotnisko znów przypominało wybieg dla kanarków.
Boeing P-26
„Peashooter” został stworzony z inicjatywy producenta, któremu na całe
szczęście bardzo dobrze się powodziło. Firma budowała dla armii klasyczne
samoloty dwupłatowe P-12/F4B, masę nowoczesnych maszyn z serii Monomail dla
cywilnych odbiorców, zaś w 1931 roku na lotniska wkroczył nowoczesny bombowiec
B-9. Przemysł lotniczy USA dysponował najnowszymi technologiami i materiałami,
korzystał z najlepszych technik produkcyjnych przez co był wstanie wytwarzać
seryjnie aluminiowe z chowanym podwoziem wolnonośne jednopłaty, pół-skorupowym
nitowanym kadłubem a niewiele później z instalacjami odladzającymi krawędzie
skrzydeł oraz turbosprężarkami do lotów na dużych wysokościach. W tym czasie
Stary świat o takiej produkcji mógł sobie jedynie pomarzyć.
W 1931 roku Boeing
wyszedł z inicjatywą budowy nowoczesnego, jednopłatowego następcy dla serii
P-12, która już dawno osiągnęła kres swoich możliwości. Wojsko wypięło
się na prace projektowe i uznało że nie ma ochoty ani możliwości na
finansowanie ich. Przez co firma wyszła z ogromnym ryzykiem produkcji ze swoich
kosztów trzech prototypowych płatowców. Panowie wojskowi zgodzili się jedynie
na wypożyczenie silników, śmigieł i innego niezbędnego sprzętu. Nowy
samolot otrzymał oznaczenie fabryczne: model 248. Po podpisaniu umowy w grudniu
1931 roku w niecałe trzy tygodnie w styczniu i lutym roku następnego został
wybudowany pierwszy prototyp a w lutym został przeprowadzony pierwszy lot
próbny. Było to spowodowane tym, iż w momencie podpisania, inżynierowie Boeinga
dysponowali już całym rozrysowanym projektem. Nowa maszyna okazała się zwrotna
i szybsza od modernizowanego P-12E. W 1933 roku, w styczniu po zakończeniu
serii prób, armia zamówiła 111 sztuk. A 10 miesięcy później, pierwsze maszyny
seryjne (P-26A) znalazły się już w dywizjonach.
Pięknie to
wszystko brzmi prawda? Jednak nie do końca, bo zawsze jest jakieś ale, a
dokładnie dwa ale.
Tak oto genialna
firma lotnicza, z bogatym zapleczem technicznym i mająca na „usługach”
najnowsze technologie tworzy samolot, który w momencie wejścia do służby i
zdecydowanie w czasie zakończenia niewielkiej serii produkcyjnej w 1936 roku
jest już maszyną przestarzałą. Spowodowane to było dość długimi latami
produkcji i modernizacji wciąż tych samych dwupłatów, brak możliwości
konfrontacji ich z innymi maszynami (Amerykanie to wtedy chyba w ogóle nie
podróżowali) lub może Boeingowa myśliwska prawica nie chciała wiedzieć, co robi
lewica bombowo-komunikacyjna. Usztywniany naciągami średniopłat, ze stałym
podwoziem i cylindrami sterczącymi za obrys silnika zwyczajnie nie był w stanie
konkurować z nowymi typami ukazującymi się właśnie w Europie(PZL P 11,
szmaciano-drwniany I-16, o genialnym Bf 109B już nawet nie wspominając)
dodatkowo, mógłby sobie nawet nie poradzić z ostatnią generacją dwupłatów(Fiat
CR 32, Heinkel He 52 czy Avia B,534). No i jest też drugie ale…A jest ono
związane już z cechami samego płatowca. Samolot jak na tamte czasy lądował
bardzo szybko, posiadał wąski rozstaw podwozia głównego, ciężki nos więc i
kapotował bardzo chętnie. Po licznej serii wypadków, z czego jeden był
tragiczny. Producent zmodyfikował wyprodukowane jak i w produkcji maszyny,
dodając podwyższony i wzmocniony zagłówek pilota i ręcznie wysuwane klapy, co
zmniejszyło prędkość lądowania z 82 do 73 mil/h.
P-36 |
Przez to Wszystko P-26
nie pozostał w służbie dość długo. Już po dwóch, trzech latach zaczęły go zastępować
myśliwce typu Seversky P-35 i Curtiss P-36. Za to Filipińskie, P-26 latały
bojowo przeciwko Japończykom od 10 grudnia 1940. Zaś 12 grudnia kapitan Jesus
Villamor poprowadził 6 maszyn przeciwko zgrupowaniu 54 bombowców i myśliwców
japońskich. Przy przewadze przeciwnika 9 do 1 Filipińczycy rozbili
nieprzyjacielski zespół i zmusili go do odwrotu. Pan kapitan zestrzelił
jeden bombowiec, zaś pozostali piloci rozdali między siebie jeszcze po dwa
„Zera” przy stracie trzech własnych maszyn.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz